Ksiądz Eugeniusz Pluta, proboszcz parafii pw. Matki Bożej Różańcowej, wspomina pierwsze dni w Chropaczowie i opowiada, jakim proboszczem jest po 18 latach posługi.
Weronika Grychtoł. Widzę na ścianie za księdzem krzyż i obrazek ze śląską flagą i napisem Godomy po ślonsku. Ksiądz godo czy mówi?
Ks. Eugeniusz Pluta: Tak na co dzień, to godom. Ale w sytuacjach oficjalnych, jak ta teraz, używam języka bardziej literackiego i muszę się wtedy bardzo skupiać (śmiech). Jak ktoś mnie nie rozumie, to mówię po polsku. Z naszymi godom i widzę, że ludzie to szanują, że ksiądz mówi gwarą.
Dziś czuje się ksiądz w Chropaczowie jak u siebie?
Można tak powiedzieć. Dano mi tę parafię po to, żebym się o ludzi troszczył i z nimi współpracował. No i tak dzień po dniu staram się to zadanie wypełniać. Czasami jest lepiej, czasami gorzej, trudniej. Staram się, aby dominowały miłość, dobro i prawda. To są dla mnie podstawowe fundamenty, na których staram się budować tę wspólnotę parafialną…
…i to już od 18 lat. Pamięta ksiądz pierwsze wrażenia, pierwszy dzień?
Pierwsze, co zauważyłem po przyjeździe, to dzwony kościelne. Wcześniej dowiedziałem się, że zakończyły się prace przy budowie organów. To dwa istotne elementy kościoła i pomyślałem sobie, że fajna parafia mi się trafiła. Pamiętam też ogromne topole, które bardzo zaciemniały probostwo. Stąd jedną z moich pierwszych decyzji było ich wycięcie. Ksiądz kanonik surowo przykazał, abym nie pokazywał się przy ołtarzu, dopóki nie złożę przysięgi na Ewangelię, czyli nie zostanę oficjalnie „zatwierdzony” na stanowisku proboszcza. Tak też zrobiłem. Zawsze modliłem się, aby nie objąć parafii w takich Katowicach, Chorzowie czy Rudzie Śląskiej - to są duże miasta, obawiałem się, że się nie odnajdę w ich dzielnicach i osiedlach. A tu jest, można powiedzieć, kameralnie.
Jakim ksiądz jest proboszczem, czy rządzi twardą ręką?
Można robić coś twardą ręką, ale tak, żeby nie bolało. Nie stosuję zasady: ja wiem i tak ma być, czasami muszę przyznać: „To moja wina, zaniedbałem coś” i widzę w oczach parafian zrozumienie. Nasze - księży - decyzje wymagają akceptacji wiernych. Kiedy coś jest niejasne, tłumaczymy, a najgorzej, to się zdenerwować. My ofiarowujemy swoje życie innym. Nie mówię, że pracujemy, ale służymy. Takie jest moje podejście do bycia kapłanem. Nie jestem również od tego, żeby wypominać potknięcia, malutkie błędy, ale jak są większe, to trzeba podejść, porozmawiać. Nie możemy się mijać bez słowa. A spotkania z ludźmi są bardzo ciekawe - i z tymi małymi i z tymi dorosłymi. Przypominam sobie taką sytuację: na ulicy Kościelnej mijałem pięciu młodych chłopców i usłyszałem pięć „Szczęść Boże” – każdy pozdrowił mnie osobno i czekał na odpowiedź. Byli ciekawi, czy ksiądz ich zauważy, czy się odezwie. To było zaraz na początku mojej posługi w Świętochłowicach.
A jakimi dziś parafianami są chropaczowianie?
Bardzo fajnymi. Przyjmują i odpowiadaj na różne sygnały życzliwości z naszej strony. Ja często „kiwam” do znajomych ręką, nie będę przecież krzyczał na ulicy. I parafianie odpowiadają mi też machnięciem ręki. To miłe. Jeśli zdarzają się jakieś zaczepki, nie reaguję, ale takich sytuacji jest bardzo mało. Kiedyś dostałem telefon od parafianina, że ksiądz nie dotarł do nich z kolędą. Idąc pod wskazany adres, usłyszałem kilka niecenzuralnych słów pod moim adresem. Świadkiem tego był pewien młodzieniec. Kiedy wracałem, sytuacja się powtórzyła. Nagle ten młody człowiek wyskakuje z krzaków i jak ich nie oklupie! Niy bydom farorzowi tak brzidko godać – powiedział mi.
Do Chropaczowa przylgnęła niezbyt pochlebna łatka..
Jest na Chropaczowie wielu ludzi, którzy nie dbają o siebie w sensie duchowym i materialnym. Oni żyją w przekonaniu, że ktoś wszystko za nich zrobi. Ja im tego nie wypominam, staram się zmobilizować, pytam: dlaczego, na co to robisz? Ważnym zadaniem, które wzięliśmy na siebie, jest prowadzenie ochronki parafialnej. Staramy się pomóc dzieciom na różne sposoby. Najważniejsze jest serce. Druga sprawa to potrzeby materialne - żywność, ubrania… Systematycznie z naszej pomocy korzysta około 150 dzieci. W ochronce mogą zmienić na chwilę środowisko. Starszych zapraszamy do chóru. Cały czas pojawiają się też pomysły na nowe grupy parafialne.
Jak parafia wygląda w liczbach?
Kiedyś liczyła 12 tysięcy. I nagle młodzi zaczęli wyjeżdżać za pracą. Myślę, że ubyło około tysiąca parafian, to byli fajni, młodzi ludzie. Chcielibyśmy, żeby byli tutaj z nami. Równocześnie nastąpiła wymiana pokoleniowa, dużo też nowych ludzi sprowadziło się na Chropaczów. Ważnym miejscem jest też nasz cmentarz, dość duży, bo na 4 tysiące miejsc. Parafia ma dwóch wikarych, a co do ministrantów - przy większych uroczystościach przy ołtarzu jest ich nawet 15.
Częścią parafii jest też cały czas się ks. proboszcz Jan Gacka, który, przypomnijmy, przywrócił do użytku kościół parafialny, zamknięty przez ponad 20 lat z powodu szkód górniczych.
To człowiek niezwykle cenny dla parafii, zna języki obce i wciąż - choć ma 87 lat - ma bardzo dobrą pamięć. Podzieli się doświadczeniem, powspomina stare, dobre czasy. Jeszcze długo po przejściu na emeryturę prowadził msze święte i sprawował posługę w konfesjonale. Widać jednak, że wiek zaczyna dawać się mu we znaki. Cały czas jednak odwiedza parafię, chce być wśród nas…
W jakim stanie jest obecnie chropaczowska świątynia?
Nie powiem, że nasz kościół jest najpiękniejszy, bo pycha by przeze mnie przemówiła, ale na pewno to cenny zabytek. Udało się w ciągu tych lat dużo przy nim zrobić z pomocą ludzi i Pana Boga. I to od dachu po piwnice. Bardzo ważną dla nas sprawą, już trochę odległą, było malowanie świątyni. Kilka dni temu zakończyliśmy oczyszczanie wieży kościelnej z młodych siewek. Poza tym nie mamy aktualnie poważnych kłopotów z utrzymaniem naszych budynków.
Czego więc można księdzu życzyć?
Chciałbym na pewno mieć więcej czasu na lekturę, teraz czytam „Śląskie gawędy Stacha Kropiciela”, to zbiór pisanych po śląsku felietonów, polecam!