Wiadomości z Świętochłowic

O tatuażach, malarstwie i rodzinnej tradycji rozmawiamy z Adamem Majlingerem

  • Dodano: 2019-01-11 10:00

Już dzisiaj w Wieżach KWK Polska o godz. 18.00 odbędzie się wernisaż wystawy i spotkanie z Adamem Majlingerem. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z tym niesamowitym młodym człowiekiem.

Są takie zawody, których nie można nauczyć się w szkołach, czy na powszechnie dostępnych kursach, często wymagają one szczególnych predyspozycji, a zwłaszcza pasji i długotrwałego podpatrywania lepszych od siebie – tak niechybnie jest z zawodem tatuażysty.

Mirosław Badura: Panie Adamie jaka była Pana droga zawodowa?

Adam Majlinger: Od zawsze interesowałem się rysunkiem i malarstwem. Od dziecka ciągle rysowałem, po ścianach, wykładzinach i babcinych torebkach też. (śmiech) Gdzieś mniej więcej w wieku 15 lat zainteresowałem się sztuką tatuażu. Pamiętam czasy kiedy koledzy składali mi najprostsze maszynki. Używali do tego silniczków z walkmana, którymi wykonywałem pierwsze proste tatuaże, były to przede wszystkim napisy. Początkowo moja droga zawodowa nie była związana z tatuażem, wiele lat pracowałem fizycznie. Po pracy wracałem do swoich zainteresowań związanych z rysunkiem.

Momentem przełomowym było poznanie Marcina Gadzińskiego u którego się tatuowałem. To on pomógł mi stawiać pierwsze kroki. Jest moim mentorem w dziedzinie tatuażu, człowiekiem który podzielił się ze mną swoją wiedza i ogromnymi umiejętnościami. Życie pookładało się tak, że do dnia dzisiejszego razem współpracujemy w studiu Blood Line w Świętochłowicach. Pracuje nas tam piątka. Czterech tatuatorów, każdy z innym stylem i nasz manager Tomek. Cieszę się, że jestem częścią tak fajnej ekipy.

MB: Zdolności plastyczne i manualne to podstawa, ale nie wszystko... na ile w Pana pracy istotna jest wiedza dotykająca nauk medycznych?

AM: W tatuażu ogromną rolę odgrywa higiena pracy i sterylność narzędzi którymi się posługuję. Przykładamy do tego bardzo dużo uwagi. Uczestniczymy w kursach i ściśle kierujemy się wytycznymi. Co do dziedzin medycyny to nie szedł bym tak daleko. Jest to podstawowa wiedza, raczej w kierunku dermatologii, bo są zmiany skórne, pieprzyki czy blizny których absolutnie nie można naruszyć tatuażem. Ale są sytuacje, w których można "wykorzystać", wtopić bliznę czy znamię w projekt i wtedy coś, co mogło komuś przeszkadzać staje się pięknym obrazem.

MB: Wiele osób wypowiada się, że aby powstał dobry tatuaż, między tatuatorem, a osobą tatuowaną musi powstać intymny kontakt i bynajmniej nie chodzi o cielesność, tylko o jakąś swoistą więź...

AM: Więź dużo ułatwia, ale nie jest potrzebna do wykonania dobrego tatuażu. Żeby powstała dobra praca potrzebna jest przede wszystkim dobra skóra, no i wytrzymały klient. Ja osobiście potrzebuję izolacji i wyciszenia żeby móc się w pełni skupić na swojej pracy.

MB: Dobry tatuator to artysta, wyczarowujący na ciele niesamowite obrazy, ale poznający efekty swojej pracy po jakimś czasie, gdyż w chwili tworzenia przysłonięte są krwią i zaczerwienionym, poranionym ciałem – czy zdarzyło się Panu, że nie do końca był Pan zadowolony z efektów swojej pracy, że coś chciał Pan poprawić?

AM: Tak. Niestety jestem perfekcjonistą i zawsze chce coś poprawić, bo zawsze chce czegoś więcej. Jednak trzeba też nadmienić, że ogromny wpływ na jakość pracy ma proces gojenia i to jak klient w tym czasie zadba o świeżo wykonany tatuaż.

MB: Pana obrazy, to nie tylko tatuaże...

AM: W wolnych chwilach zajmuję się malarstwem i od czasu do czasu lubię też pobiegać z farbą w sprayu. Staram się używać narzędzi z którymi czuję się swobodnie i mogę wyrazić siebie. Na skórze często temat jest konsultowany z klientem, natomiast płótno czy ściana dają mi możliwość wyrażenia siebie. Budując coś, mam jednak świadomość, że za chwilę mogę to zniszczyć i to jest największy problem, z którym się zmierzam.

MB: Malarstwo to trochę taka rodzinna tradycja...

AM: Tak, malarstwo to temat zaszczepiony przez ojca. Od najmłodszych lat obserwowałem mojego tatę w trakcie malowania obrazów. To gdzieś po trochu on przekazał mi to poczucie, że zawsze można więcej. Dlatego bardzo często nasze obrazy lądują w koszu. Jeden na drugiego denerwujemy się, że ten pierwszy nie skończył obrazu, że poprawia milion razy, po czym drugi pali swój obraz w piecu... We wcześniejszym pokoleniu tez mieliśmy akcent artystyczny, jednak w zupełnie innym kierunku - mój dziadek od strony ojca był pisarzem...

MB - Dziękuję za rozmowę.

Na fotografiach znajdują się Adam Majlinger oraz Marcin Gadziński, a także ich przykładowe prace.

O tatuażach, malarstwie i rodzinnej tradycji rozmawiamy z Adamem Majlingerem


Źródło: CKŚ

Dodaj komentarz

chcę otrzymać bezpłatny newsletter portalu Swiony.pl.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu.
Wydawca portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Czytaj również